Wszystko zaczęło się w 2016 roku, kiedy kuratorka Magdalena Kreis zaprosiła Karolinę Grzywnowicz do udziału w programie Europejskiej Stolicy Kultury, chcąc, żeby artystka przygotowała jakiś ciekawy projekt o roślinności Wrocławia. Gdy jechała na pierwsze spotkanie z Kreis, Grzywnowicz nie miała jeszcze sprecyzowanego pomysłu na projekt. Chciała najpierw rozejrzeć się po mieście, odwiedzić archiwa, pogadać z ludźmi, którzy faktycznie we Wrocławiu mieszkają. Szczęśliwie jedną z takich osób była właśnie Kreis, która przeprowadziła się tam na studia i przez kilka lat pracowała w Centrum Sztuki WRO. A okazji do rozmów o środowisku miały sporo, bo - jak to często w publicznych instytucjach kultury bywa - ktoś czegoś nie podpisał, ktoś inny czegoś nie doniósł i w końcu środki na nocleg nie przyszły na czas, przez co Grzywnowicz zamiast w hotelu, wylądowała u Kreis na kanapie. Gdzie już na resztę rezydencji została, bo bardzo się obie polubiły. Tak, że przyjaźnią się do dziś.
Z ich wspólnej pracy, wyłoniła się w końcu strona Grün | Zielony - internetowe archiwum opowieści o “osobistych pomnikach przyrody”, czyli roślinach w przestrzeni Wrocławia, które z różnych względów szczególnie zapadły jego mieszkankom w pamięć. Projekt nie gwarantował roślinom żadnej formalnej ochrony. Miał raczej na celu - jak tłumaczyły organizatorki w regulaminie - “wyłącznie pielęgnację wspomnień” oraz uświadomienie nam, że drzewa, krzewy czy kwiaty, które mijamy codziennie pod domem, mają dla nas wielkie znaczenie zarówno emocjonalne, jak i historyczne. Szczególnie w miejscach takich, jak Ziemie Odzyskane, gdzie spora część roślinności sięga korzeniami czasów, gdy Wrocław nie był jeszcze Wrocławiem, tylko wciąż Breslau. Jak pisał w wydanej w zeszłym roku “Odrzanii” Zbigniew Rokita: “bo tu żyto niemieckie, a wódka z niego polska, śliwka niemiecka, a dżem z niej polski (…) Rozpoczyna się wielkie wzrastanie, fizjologia zmienia się w genealogię. Odrzanie, mrąc w tej ziemi, mieszają się jednak nie tylko ze sobą, ale z kimś jeszcze. W tej ziemi, w tych roślinach, w tym powietrzu są miliony częznących Niemców”. I odwrotnie, sporo z porastających dzisiejszy Wrocław gatunków nie jest wcale dla tego obszaru rodzime, ponieważ zostały przywiezione z rodzinnych stron przez przesiedlone do niego migrantki. Jeśli ktoś pochodził z Nowego Sącza, to „na polach i w ogrodach zatykał – w charakterze magicznych środków ochronnych – gałązki ułamane podczas procesji Bożego Ciała, zaś przybysze z Polesia czy krakowskiego pozostawiali kępkę niezżętego zboża [...], aby zapewnić urodzaj”, jak pisała Joanna Nowosielska-Sobel w artykule naukowym poświęconym “oswajaniu” krajobrazu po przesiedleniu. I ten środowiskowy ślad wielkiej historii bardzo w zebranych w Grün | Zielony opowieściach widać.
Mnie jednak najbardziej poruszają te z nich, w których rośliny zrastają się z osobistymi wspomnieniami i samą swoją obecnością czy zapachem kwiatów lub intensywną czerwienią owoców, odsyłają nas do wczesnego dzieciństwa, przypominają ukochaną babcię, koją nas po rozwodzie, czy wspierają po przeprowadzce do nowego, obcego miasta. Dorosłe kobiety wspominają, jak jako nastolatki wykorzystywały liście głogu, by zapisywać na nich potajemne wiadomości – „listy na liściach” – którymi następnie się wymieniały. Zarośnięta przestrzeń poniemieckiego cmentarza stała się dla kogoś „miejscem zabaw”, gdzie „szło się z dziećmi” na „górkę”, „orzechy i kasztany zbierać”. Rosnący na podwórku „olbrzymi orzech włoski” wyznaczał cykliczne „rytuały” („Codziennie, wracając do domu, chowam dwa lub trzy do kieszeni. Zawsze «w sezonie» spotkam pod nim te same sąsiadki, zbierające je do worków na śmieci!”). To właśnie dzięki tym opowieściom sama zaczęłam zauważać, jak wielkie znaczenie przywiązuję do okolicznych roślin. I że wcale nie są dla mnie rozmytym, zielonym tłem codzienności, tylko towarzyszkami życia. Sąsiadkami. Przyjaciółkami. Przechodniami. Mieszkankami i twórczynami przestrzeni moich miast - najpierw Poznania, potem Warszawy - wcale nie gorszymi niż ludzie i nie mniej od nas ważnymi.
Jak krzaki forsycji, rosnące przy ul. Spacerowej w Warszawie, które po raz pierwszy rzuciły mi się w oczy tuż przed pierwszym lockdownem pandemii, gdy popłakując ze strachu, stresu i depresji poporodowej, przemykałam pod zamkniętym już parkiem z kilkumiesięcznym synem w wózku, oczywiście sama, oczywiście szybko, oczywiście tuż przed Wielkanocą. I nagle, spośród pandemicznej pustki i mętnej szarości moich ociężałych myśli, wyłoniły się one. Krzykliwe, żółte, żywe, o rozczarowującym zapachu i szalonej mnogości kwiatów. Dokładnie takie, jak pamiętałam z dzieciństwa. Zupełnie obojętne na fakt, że świat wokół stanął. Jak w dedykowanej im piosence Veruca Salt, której słuchałam obsesyjnie w liceum - Yellow baby, a yellow baby is a bad sign. But I don't mind, I don't mind - choć nie miałam wtedy pojęcia, że “Ohhh, Forsythiaa” to te same żółte krzaki, które co roku pod domem moich dziadków w Poznaniu obwieszczały wszem i wobec nadejście upragnionej wiosny. Pamiętam, że odkrycie ich pod naszym mieszkaniem, wtedy, w 2020 roku, w Warszawie zupełnie sparaliżowanej przez koronawirusa, przyniosło mi wiele otuchy. Teraz, gdy mijam je z już czteroletnim synem na rowerze, wciąż podśpiewując pod nosem kawałek, który wyłam do lustra w liceum, czuję, jakbyśmy razem przeszły piekło i wyszły zwycięsko na drugą stronę. Jakbyśmy dzieliły wspólny sekret.
A oto zdjęcie, które zrobiłam im podczas jednego z tych okropnych, pandemicznych spacerów, 20 marca 2020:
Piękne, prawda? Odliczam tygodnie, aż znów się pojawią. I chociaż to już zaraz, nie mogę się ich doczekać.
A jak wyglądają Wasze osobiste pomniki przyrody? Opowiecie mi o nich? Dlaczego są dla Was ważne? Czy w ogóle jeszcze istnieją, czy porastają już tylko Waszą pamięć? Podzielicie się tu nimi?
Jeśli chcecie częściej gadać ze mną i innymi fajnymi osobami o roślinach i sztuce przetrwania, koniecznie zapiszcie się do newslettera, który jest dla wszystkich darmowy dzięki stypendium artystycznemu m.st. Warszawy:
Kwitnące drzewa w lockdownie byly strasznie ważne. Gdy po ciemku wychodziłam z córką na spacer w kierunku rzeki, przez warszawską starówkę, cudowne było poczuć zapach kwitnących żywopłotów (nie frytury, nie spalin) wzdłuż ulicy Świętojerskiej. Szłyśmy do kwitnących drzewek owocowych w parku fontann. Wracałyśmy.
Uwielbiam widok rzeki w mieści. Zawsze jakoś pełniej oddycham, kiedy mijam ją na rowerze, albo miga mi za oknami tramwaju. I cudnie obserwować zachwyt, jaki ta wielka woda (i podświetlana woda parku fontann też!) wywołuje w dzieciach.
Było takie drzewo nad Wartą w Koninie, niedaleko mojego domu, wierzba, na którą uwielbiałam wdrapywać się jako nastolatka, kiedy mnie ogarniało poczucie, że za dużo się dzieje we mnie i wokół. Siadałam tam na wygodnym rozgałęzieniu, dosyć wysoko, z widokiem na rzekę, i czytałam albo pisałam. Dochodziło się do niego przez śliczny naturalny tunel z wysokich krzewów, który rósł na wale przeciwpowodziowym. Niestety ileś lat temu, gdy tut nie mieszkałam, dużo wycięli w trakcie remontu wałów. Po latach jednak nadal w te same okolice chadzam z córką i ona ma swoje własne drzewa, na które wchodzi (do czego ją zachęcam, choć jednocześnie drżę, że spadnie - to już takie rozdwojenie matki, że chciałabym, żeby była odważna i samodzielna, a jednocześnie boję się tego konsekwencji). Zdjęcie w moim profilu to jedna z tych wierzb nad Wartą. Jednocześnie lubię ten kawałek trochę bardziej dzikiej przyrody niedaleko miasta (bo to drzewo rośnie w dolinie rzeki Warty, biegnącej przez sam środek Warty), i napawa mnie smutkiem, bo często widzę, ile tam śmieci ludzkich leży i je sprzątam, albo widzę, jak sprzedaje się tereny zalewowe pod pola, a rolnik wycina trzcinę nad rzeką, choć to teren chroniony Natura 2000, chroniący ptaki wodne.... Natura daje mi ukojenie, ale też smuci mnie to, jak niszczy ją człowiek... Szczególnie ważne są dla mnie drzewa i wpoiłam tą miłość już mojej córce. Zresztą zawsze kartki od niej dostaję z rysunkiem drzew.
Rozumiem Twój smutek i złość. Trudno patrzeć, jak ludzie źle traktują kogoś, kogo kochasz. Tym bardziej wzruszają mnie drzewne kartki Twojej córki. Piękna rzecz.
Kwitnące drzewa w lockdownie byly strasznie ważne. Gdy po ciemku wychodziłam z córką na spacer w kierunku rzeki, przez warszawską starówkę, cudowne było poczuć zapach kwitnących żywopłotów (nie frytury, nie spalin) wzdłuż ulicy Świętojerskiej. Szłyśmy do kwitnących drzewek owocowych w parku fontann. Wracałyśmy.
Uwielbiam widok rzeki w mieści. Zawsze jakoś pełniej oddycham, kiedy mijam ją na rowerze, albo miga mi za oknami tramwaju. I cudnie obserwować zachwyt, jaki ta wielka woda (i podświetlana woda parku fontann też!) wywołuje w dzieciach.
Było takie drzewo nad Wartą w Koninie, niedaleko mojego domu, wierzba, na którą uwielbiałam wdrapywać się jako nastolatka, kiedy mnie ogarniało poczucie, że za dużo się dzieje we mnie i wokół. Siadałam tam na wygodnym rozgałęzieniu, dosyć wysoko, z widokiem na rzekę, i czytałam albo pisałam. Dochodziło się do niego przez śliczny naturalny tunel z wysokich krzewów, który rósł na wale przeciwpowodziowym. Niestety ileś lat temu, gdy tut nie mieszkałam, dużo wycięli w trakcie remontu wałów. Po latach jednak nadal w te same okolice chadzam z córką i ona ma swoje własne drzewa, na które wchodzi (do czego ją zachęcam, choć jednocześnie drżę, że spadnie - to już takie rozdwojenie matki, że chciałabym, żeby była odważna i samodzielna, a jednocześnie boję się tego konsekwencji). Zdjęcie w moim profilu to jedna z tych wierzb nad Wartą. Jednocześnie lubię ten kawałek trochę bardziej dzikiej przyrody niedaleko miasta (bo to drzewo rośnie w dolinie rzeki Warty, biegnącej przez sam środek Warty), i napawa mnie smutkiem, bo często widzę, ile tam śmieci ludzkich leży i je sprzątam, albo widzę, jak sprzedaje się tereny zalewowe pod pola, a rolnik wycina trzcinę nad rzeką, choć to teren chroniony Natura 2000, chroniący ptaki wodne.... Natura daje mi ukojenie, ale też smuci mnie to, jak niszczy ją człowiek... Szczególnie ważne są dla mnie drzewa i wpoiłam tą miłość już mojej córce. Zresztą zawsze kartki od niej dostaję z rysunkiem drzew.
sam środek Konina miało być ;)
Rozumiem Twój smutek i złość. Trudno patrzeć, jak ludzie źle traktują kogoś, kogo kochasz. Tym bardziej wzruszają mnie drzewne kartki Twojej córki. Piękna rzecz.