Skończyłam. Złożyłam. Czekam na poprawki. Kotłuję się w rwących falach nowych pomysłów, starych lęków i zmęczenia. Za oknem słońce, ale na ekranach powódź. Zalane piwnice, huczące wodospady. Nas też już w te wakacje raz zdążyło zalać. Pompy, ściery, osuszacze. Apele, zbiórki i zrzutki. Wspomnienia 1997 roku. Nikt, naprawdę nikt nie pomoże, jeśli Ty - i tak dalej. Na biurku znów “Jeśli zimową nocą podróżny” i “Koszty życia”, a z nimi rachunki, pocztówki, “Nie tylko Chałupy”, “Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, “Wniebogłos”, “Śmierć przychodzi nawet latem” oraz “Rising: Dispatches from the New American Shore”, czyli opowieść o zasolonych bagnach i pierwszych, amerykańskich uchodźcach klimatycznych. W skrzynce pocztowej wiersze Alice Oswald o wodzie. W skrzynce mailowej wniosek na drugą książkę - “Do wód”. O wodzie, rzece, Bałtyku i smutku klimatycznym. Smutku ocieplenia. Smutku osuszenia. Smutku podtopienia. Smutku tych naszych lokalnych, dziwnie polskich tropików. I, jak zwykle, o poszukiwaniu nadziei. Nawet wtedy, szczególnie wtedy, gdy od strachu i stresu ciągle nam szumi, szemrze i chlusta w głowach.
Rok temu, na długo zanim dostałam stypendium Warszawy, podpisałam umowę wydawniczą i zaczęłam mniej lub bardziej utrzymywać się z pisania, przyszło do mnie hasło “Rzekpospolita Polska”. Opowiedziałam ją sobie wtedy tak:
W wydanej w tym roku książce „The Blue Commons. Rescuing the Economy of the Sea” Guy Standing mówi o przyrodzie, a w szczególności o zasobach wodnych, jako o cennym, choć kruchym źródle wielkiego społecznego bogactwa. Źródle, z którego nie da się czerpać bez końca poprzez wyniszczającą, rabunkową eksploatację, przynoszącą wyłącznie krótkotrwałe korzyści, zasilającą zresztą głównie portfele garstki zagranicznych udziałowców i kilku obrotnych lokalnych polityków. W myśl Standinga wyobrażam sobie, jak środowisko wodne staje się wspólnym, powszechnym dobrem, którego użycie jest silnie skodyfikowane i wymaga od państw, korporacji czy ciał międzynarodowych uzyskania powszechnego pozwolenia i wypłacania lokalnym społecznościom pensji czy dywidend – a w przypadku katastrof czy wojen, również pokaźnych odszkodowań za zbrodnie przeciwko życiu.
Tak mogłaby powstać Naddnieprzańska U-kraina. Albo Rzek-pospolita Polska.
Wiem, wiem. Trudno to sobie u nas wyobrazić. Ale kiedy się rodziłam, równie abstrakcyjny wydawał się powszechny dostęp do internetu. Trzydzieści lat może naprawdę dużo zmienić. Dlaczego w obszarze technologii możemy być wizjonerkami, a w temacie klimatu pozwalamy sobie jedynie na cynizm i pragmatyzm? Czy nie powinno być odwrotnie? (…)
Po latach grodzenia każdej jednej myśli rusztowaniami z przypisów, cytatów, bibliografii, korekt i kwerend przystosowuję się powoli do bycia ciekawską pasjonatką i czerpię wielką przyjemność z podążania tropem luźnych skojarzeń i zadawania ludziom, aplikacjom i roślinom niby głupich, a tak naprawdę fundamentalnych pytań. (…)
W ten sposób dowiaduję się, że w naszym parkowym stawie, który długo uznawałam za martwe bajoro, żyją nie tylko buńczuczne łyski i wyraźnie zdezorientowane otoczeniem mewy, ale i liny, karasie, okonie i karpie oraz, ku radości naszego syna, metrowe szczupaki i sumy jak z bajki. Ostatnio jeden z wędkarzy pokazywał nam też z bliska pewien bardzo inwazyjny gatunek amerykańskich raków, które do niedawna żyły tylko w domowych akwariach, ale wypuszczone na wolność, zaczęły mordować rodzime skorupiaki w zastraszającym tempie. Wędkarz łowił je do słoika jako pomoce naukowe dla żony, uczącej w klasach jeden–trzy. Po krótkiej debacie zgłosiliśmy w końcu ich obecność na infolinię stołecznego ekopatrolu.
Przyznam, że nie tak wyobrażałam sobie groźne, dzikie zwierzęta w mieście. Ale cieszę się, że je spotkaliśmy. I że nasze dzieci będą od początku rozumiały, że nie ma już dziś natury poza człowiekiem. Ani człowieka poza środowiskiem. Że kałuża karmi. Bakterie pachną. Ryby, podobnie jak dzieci, mają głos, słuch i węch, a także sporą łatwość życia w grupie. Grzyby działają jak internet. Woda przytula. A przyroda w naszych miastach nie jest ani nudna, ani obca, ani bezsilna, bezmyślna czy bierna. A my możemy, musimy się od niej jeszcze wiele nauczyć. Zastąpić historię o narodzinach człowieka w wodzie opowieściami o naszych do tej wody powrotach.
Lubię to wspomnienie, choć z dzisiejszej perspektywy wiem już, że woda nie tylko przytula, ale i porywa. Pochłania. Pożera. Ale tym bardziej chcę do niej wracać. Pogłębiać jej niecki. Rozmontowywać zapory. Znosić regulacje. Objąć ją siostrzeństwem. I dać jej żyć. Dać swobodnie płynąć. Tak, żeby nie była dłużej wyłącznie słabą metaforą wszystkiego, co w dobie zmian klimatu wyparte, zniewolone, niezadbane - i przez to groźne, głośne, gwałtowne.
Jak opowiadał Wojciechowi Kościowi hydrolog Piotr Bednarek:
rzeki się odmula, pogłębia, wycina roślinność rzeczną, nadrzeczne drzewa, kosi brzegi rzek, prostuje koryta i tak dalej. To wszystko są prace, które 60 czy 100 lat temu były uważane za potrzebne bo „porządkowały” rzekę i przyspieszały spływ wody, co było uważane za metodę zmniejszania ryzyka powodziowego. A jest odwrotnie - wbrew interesowi przyrody i naszemu przyspiesza się spływ wody, co zwiększa ryzyko powodzi. (…) same Wody Polskie opublikowały Krajowy Program Renaturyzacji Wód Powierzchniowych. Ten program zawiera zapisy, z których wynika, że głównym narzędziem renaturyzacji rzek powinno być zaniechanie… prac utrzymaniowych! Jest takie badanie unijnego Centrum Badań Wspólnych sprzed paru lat, które wskazuje, że najlepsza metodą ochrony przeciwpowodziowej w Polsce jest renaturyzacja rzek. (…) Powinno zacząć się od zrozumienia, że powodzie nie mają swojego początku tam, gdzie akurat rzeka wylała, a powodowane są tym, co się dzieje w całej zlewni. Działania powinny więc toczyć się na większą skalę, przede wszystkim przez opóźnianie odpływu wód. (…)
Druga rzecz to odsuwanie wałów przeciwpowodziowych jak najdalej od koryt rzek. Faktycznie jest tak, że wały chronią przed powodziami, ale jednak powodują piętrzenie się wody. Bez wałów woda rozlewała się naturalnie na szerokości 15 km. Jeżeli teraz rozlewa się na szerokości, powiedzmy, jednego kilometra, to nie ma możliwości, żeby się nie spiętrzyła. Tu akurat Wody Polskie podejmują działania w odpowiednią stronę, choć nie wiem, czy w odpowiedniej skali. Na przykład są plany otwarcia wałów i polderów zalewowych nad Wisłą w okolicach Sandomierza. I tak właśnie powinno się dziać na dużą skalę nie tylko na Wiśle, bo dużo mniejszych rzek jest obwałowanych bez większego sensu.
Do tego renaturyzacja. Jeśli rzeka ma proste, pozbawione roślinności i drzew koryto, to jest po prostu szybkim kanałem do odprowadzania wody. Woda będzie z takiego koryta skutecznie i często wylewać, na przykład w rzece, do którego ten kanał uchodzi. Rzeka płynąca naturalnie prowadzi wodę wolniej i dużo lepiej ją retencjonuje, w efekcie wezbrania nie są tak szybkie. Rzek uregulowanych mamy tysiące kilometrów, nawet w parkach narodowych. Należy je zostawić same sobie, by zrenaturyzowały się z biegiem czasu. Można je też renaturyzować technicznie przez budowę meandrującego koryta.
Nie ma co się czarować. Katastrofa klimatyczna nie jest już dłużej jakąś odległą pieśnią przyszłości. To rzeczywistość, w której żyjemy. I będziemy żyć w niej, z nią dalej. I nikt, naprawdę nikt, nie pomoże, jeśli Ty - jeśli my nie nauczymy się odpuszczać. Przestać pomagać na siłę. Nie zajeżdżać siebie i świata - tylko zaniechać działań. Bo wciąż nie wszystko stracone. Wciąż wiele da się zrobić. Ale nie w pojedynkę. Nie na siłę. Nie na ludzki rozum. Tylko w bliskiej, uważnej współpracy z tym naszym całym niedoskonałym, nieczystym, niepoprawnym, nieudanym światem. Ręka w łapę i gałąź z innymi gatunkami. Bo sztuka przetrwania - na szczęście - nie zależy wyłącznie od ludzi. Tak jak przyszłość, która na szczęście, nie należy wyłącznie do nas.
Wiem. To marna pociecha dla ludzi, wierzb, psów, kotów i bobrów, którzy na naszych oczach tracą właśnie dorobek życia, miejsce do życia i życie. Ale dopóki nie uznamy, że Powodzie Tysiąclecia to nie ślepe kataklizmy, złe zrządzenia losu czy kary za inne niż pycha ludzkiej geoinżynierii grzechy - dopóty nikt, naprawdę nikt ani im, ani nam, ani naszym dzieciom nie pomoże. Choć może, skoro mamy dane, które jasno świadczą, że Rzekpospolita naprawdę jest na wyciągnięcie ręki. Tuż za rogiem. Musimy tylko ruszyć w jej stronę. Wyrwać się z bardo nie dość, za późno, pomiędzy.
A póki co:
Zbiórka SOS POWÓDŹ na Pomagam.pl
Polski Czerwony Krzyż - #NaRatunekPowódź
Pomoc dla powodzian z Kotliny Kłodzkiej - zrzutka Funduszu Lokalnego Masywu Śnieżnika