Po dwóch tygodniach (a właściwie po 2 miesiącach) siedzenia z chorymi dziećmi w domu, udało mi dziś wyrwać na dwugodzinne warsztaty mykologiczne Polskiej Szkoły Agroekologii, prowadzone przez Agnieszkę Chołuj i Marcina Mazurkiewicza najpierw na naszej Spółdzielczej Farmie MOST, a następnie w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, gdzie jestem akurat rezydentką. Przez gluty i gile niestety na część MOSTową nie dotarłam, ale na spacer Marcina wokół CSW i prelekcję Agnieszki o mikoryzie zdążyłam. I więcej takich jesiennych, niedzielnych popołudni i sobie i Wam życzę. Dostałyśmy nawet lupy! (Zaczynam myśleć, że taka lupa to równie przydatny i istotny dodatek do torebki, jak scyzoryk, ładowarka, długopis czy krem do rąk).
Dowiedziałam się, że chlorówka barwi drewno na niebiesko i zielono, z czernidłaków można robić atrament, a smardze tak wiążą metale ciężkie z ziemi, że za ich pomocą da się zrekultywować glebę po warsztacie samochodowym. Wzruszyło mnie, że na grzybniową otoczkę korzenia w ektomikoryzie botaniczki mówią “mufka” oraz zachwyciłam się określeniem grzybów jako organizmów “cudzożywnych” (niemal cudzołożnych) i porównaniem porostów do “takiej kanapki z grzybów z glonem pośrodku”. Poznałam jedną z pierwszych roślin na świecie - niejaką rynię, która żeby przeżyć, posługiwała się strzępkami grzybów, ponieważ w jej czasach rośliny nie posiadały jeszcze korzeni - i ze zdziwieniem odkryłam, że i dziś istnieją gatunki drzew (sosna, świerk, dąb czy bug), które nie wykształcają włośników na korzeniach, bo i po co, skoro mają do dyspozycji znacznie cieńsze i bardziej ekspansywne, bardziej skuteczne nici, całe sznury splecionych z nimi na stałe grzybów.
Najbardziej jednak zakochałam się w białoporku brzozowym (w botanice zwanym pniarkiem), bo ta pospolita, niepozorna huba rośnie w mieście wszędzie, na co drugiej brzozie, gdyż gustuje w drzewach chorych, przyciętych, zabetonowanych, przesuszonych i słabych. A tych w centrum Warszawy jak wiadomo pełno. Białoporek im nie służy, bo rozkłada je od środka i karmi się nimi tak długo, aż przemieli je na drobny mak. A wtedy ludzie kręcą głowami, że takie te grzyby straszne, pasożytnicze i monstrualne, bo mamy w nosie karmiące się ich miąższem i żyjące w ich ciałach owady i roztocza, a poza tym łatwiej nam zwalić na białoporka winę, niż przyznać, że to my najpierw odebrałyśmy brzozom chęci i siły do życia, a grzyby jedynie z tego skorzystały, dokończyły dzieła, które zapoczątkował człowiek.
Choć akurat białoporek ma wśród naszego gatunku nienajgorszą opinię, bo przynajmniej od neolitu wykorzystujemy go jako cenny surowiec lekarski - fragmenty białoporka znaleziono w grobie Ötziego, człowieka zmarłego 3300 lat p.n.e., który chorował na miażdżycę i boreliozę i prawdopodobnie leczył te schorzenia właśnie za pomocą grzybów. Dziś o białoporkach pisze się jak o tzw. superfoods, wskazując na ich działanie antyseptyczne, przeciwutleniające, ściągające, immunostymulujące, przeciwpasożytnicze, przeciwcukrzycowe, przeciwdepresyjne i być może przeciwnowotworowe. Internetowe apteki radzą, żeby prowadzić zbiory jesienią lub wczesną zimą, a następnie grzyby dokładnie zmielić i dopiero potem ususzyć. Ale Marcin przestrzegał przed spożywaniem białoporka z drzew znajdujących się niedaleko arterii samochodowych. Zachwalał nam za to korzystanie z białoporka jako z opatrunku - po pokrojeniu grzyb lub sama jego cienka, z wygladu dość bandażowa skórka, nadają się wspaniale do opatrywania ran i odkarzania ran, gdyż mają zbliżone właściwości do gazy jałowej. Czy to nie szalone?
Jeśli fascynują Was takie opowieści o grzybach, albo po prostu interesujecie się przyszłością świata - lub np. losami pomidorów czy truskawek w dobie zmian klimatu - sięgnijcie koniecznie po “Strzępki życia” Merlina Sheldrake’a, które w zeszłym roku trafiły do polskich księgarni i bibliotek nakładem wydawnictwa Insignis i w tłumaczeniu Urszuli Gardner. Nie dość, że czyta się to jak najlepszy, plażowy bestseller, to jeszcze pełno tam ciekawostek o grzybach jak rakiety, grzybach jak organizmy, grzybach malujących czy grzybach produkujących własny wiatr. Serio, będziecie zachwycone!
A jeśli wciąż mało Wam jesiennych opowieści o fascynujących, miejskich organizmach, przeczytajcie koniecznie mój artykuł o jarzębinie, która nie dość, że ma więcej witaminy C, niż cytryna i więcej betakarotenu niż marchewka, to jeszcze, jak się okazuje, działa przeciwpowodziowo i być może daje schronienie wiedźmom oraz diabłom.