Dziś bez tytułu, podtytułu i spójnej formy. Nie będę Was pocieszać, ani mamić prostą nadzieją, ani obiecywać, że jeszcze będzie lepiej. Chcę Wam tylko dać znać, że choć żyjemy w kraju, który skazuje nas - i nie tylko nas - na przemoc i osamotnienie, nie jesteś dziś w swoim lęku, smutku, wkurwie, rozczarowaniu, apatii czy niedowierzaniu same. I w kolejnych tygodniach, miesiącach i latach nadal nie będziecie. Nie będziemy.
Prośmy się wzajemnie o pomoc. Wspierajmy się i organizujmy. Bądźmy uparcie blisko. Róbmy swoje. Skoro nie mamy luksusu zaniechania i odpuszczenia - skoro z perspektywy ponad połowy Polski nie zasługujemy na szacunek i opiekę i oddech - dbajmy o siebie nawzajem. Kiedy państwo mnie nie chroni, mojej siostry (moich osób, moich bliskich, mojego środowiska) będę bronić - wiadomo.
Tak, ja też jestem tym zmęczona. I też nie rozumiem, dlaczego w 2025 roku coraz częściej i częściej powtarzam prababcine powiedzonko z czasów wojny: “będzie problem? będzie rada!” (Jaśka mawiała również: “prosili Ruskich? Nie, sami przyszli”).
Idźcie dziś na spacer. Posiedźcie w zielonym. Oprzyjcie się plecami o masyw uparcie obecnej kory - popękanej, martwej tkanki, którą drzewo obrasta, by chronić to, co w nim wciąż żywe. Pomiziajcie nieskoszoną trawę (tylko uwaga na kleszcze). Zanurzcie twarz w wodzie - w morzu, rzece, strumieniu, stawie, wannie, umywalce, misce do prania, garnku na ziemniaki. Pobądźcie z ludźmi, miejscami, roślinami czy zwierzętami, które kochacie. Nie tyle dla otuchy, ile po to, żeby nie robić z tych wyborów już pierwszego dnia samospełniającej się przepowiedni.
Czeka nas kolejne trudne kilka lat. Oszczędzajmy więc siły. Nikt inny o nasz dobrostan - i o przyszłość świata - nie zadba. Jak zwykle. Róbmy więc dalej swoje.
Poniżej zdjęcia z nadwiślanego ogrodu Eli Jabłońskiej, który wczoraj - po raz pierwszy od naszej pandemicznej rozmowy - wreszcie odwiedziłam. Poznałam kotkę Lunę i kotkę Lolę. Zobaczyłam na własne oczy pomidory, nadwiślańskie figi i powystawową, pandemiczną szklarenkę - tę samą, o której pisałam w książce i do której dziś ja pójdę po sałatę na kanapki, po pocieszenie. Polazłam z Elą na długi, wzdłużrzeczny spacer. Poczułam jak to jest rzeczywiście znikać nad Wisłą - zawierzać się bobrom, sarnom i ważkom, wzrastać wraz z dziką szałwią i samosiejkami szparagów, roztapiać się w tafli wody, a potem w ciężkich, wilgotnych podmuchach gwałtownej, majowej ulewy. Wszystko to było możliwe, bo Krzysiek i jego tata zostali z naszymi dziećmi, a partner Eli najpierw wymył podłogi w obu domach, a potem pojechał z ich synem gdzie trzeba. Wszystko to było możliwe, bo kiedyś dostałam od miasta stypendium, a Ela szereg projektów. Wszystko to było możliwe, bo bydgoski Dom Liter zapłacił mi za dzisiejsze spotkanie i przejazd.
Odpoczynek to przywilej. Wsparcie to kapitał. Zasób. Dzielmy się nimi. Tak, jak możemy. Tak jak akurat się da. I dbajmy o siebie. Szczególnie teraz, gdy coraz mniej z nas ma luksus nadziei i życia bez rozpaczy, nie w samopoświęceniu.
Co będzie dalej? Nadal nie wiem. I chyba boję się wróżyć to z kart. Powtarzam więc sobie słowa Lane Smith, który po 20 latach wróżenia, aktywizmu i pracy społecznej, napisali przewodnik “78 Acts of Liberation: Tarot to Transform Our World”:
(…) prawdziwym wyzwaniem jest to, co zrobimy po odczytaniu kart - jak urzeczywistnimy wiedzę, którą pozyskałyśmy, jak wprowadzimy to, co sobie uświadomiłyśmy w życie? w życie? (...) Widzimy dziś jasno, że jak się okazuje, sama prawda, sama wiedza, sama świadomość nas nie wyzwolą. (…) Zrozumiałyśmy coś dzięki kartom - ale co dalej? Musimy działać.
Przy czym, jak podkreślają Lane, “między wiedzą a działaniem rozciąga się przepaść”, którą często trudno przeskoczyć. Do zmiany nie wystarczą wyłącznie nasze własne, osobiste zasoby. Aby serio poczuć motywację, odwagę i zdolność do działania, często potrzebujemy “orędownictwa, wzajemnej pomocy, wspólnego wykłócania się o swoje”. Nasze własne, osobiste, wewnętrzne zasoby nie starczą.
Co myślę, że wiele z nas dziś czuje.
Dlatego wypłaczmy się dzisiaj - z bezsilności, wkurwu, rozczarowania czy właśnie jego zupełnego braku. A potem idźmy spędzić czas z przyjaciółkami (niezależnie od ich płci czy gatunku). Bo jak pisze w “Ćwiczeniach z ciemności” Naja Marie Aidt:
“Bez przyjaciółek (…), z których każda dźwiga własny ciężar, nigdy nie dałabym sobie w życiu rady, tak to widzę”.
Na zasłonach w domku gościnnym Eli, zrecyclingowanych ze starej pracy artystycznej, znajduję hasła “nie tak miało być” i “sytuacja podbramkowa”. To wszystko nadal prawda. To wszystko nie dziwi. Ale nadal boli.
Jestem więc z Wami.
Jesteśmy tu razem.
I dalej będziemy. Choć to potwornie niesprawiedliwe, że cała robota znów spada na nas i na wszystko i wszystkich, którzy są nam bliscy - i tak bardzo tym wszystkim zmęczeni.
Jak na innych pracach Eli:
na powiewającej nad Wisłą białej fladze z haftem “rozważna, romantyczna, wolna i świadoma, smutna i zmęczona”
na wlepce “nie licz na nic”
na metce “Matka Polka. Pomaganie 2. Help Yourself”
czy na poprzemysłowym, spółdzielczym neonie “Nowe Życie”, znalezionym prze artystkę pośrodku wsi Trzeciewiec i przeniesionym przez nią potem do Bytomia, Lublina, Warszawy, Bydgoszczy, Elbląga.
Jak czytam na stronie Eli:
"Tytułowe Nowe Życie nie musi oznaczać rewolucji, przewrotu, niekoniecznie wiąże się z końcem. Może zdarzyć się wszędzie i o każdej porze. Chodzi o postawienie się w stan gotowości do zmiany, otwarcia na nieznane, poszukiwania nowych rozwiązań dla siebie, ale też dla miejsc, które tracą swoje znaczenie.”
Nie wiem, czy to dziś pociesza. Ale przynajmniej uświadamia, że nie jesteśmy w tej gotowości, otwarciu i szukaniu - na oślep, na boso, po grudzie - same.
Trzymajcie się. Przede wszystkim siebie nawzajem.
Dziękuję Anka ❤️🩹